(Nie)? Wiarygodne zmartwychwstanie
W dzisiejszych czasach większość młodych ludzi ma niejasny obraz prawdy religijnej. Dawne, uniwersalne przekonania o obiektywnej prawdzie zastąpione zostały spersonalizowanymi i bardzo zrelatywizowanymi wersjami „prawdy dla mnie”. Wiele młodych ludzi postrzega prawdę w sposób pragmatyczny, jako to, co im osobiście sprawdza się w życiu. W ogóle nie interesują się tym, co jest prawdą w sensie absolutnym. Dlatego odchodzą od wiary i od Kościoła.
Historyczny fakt zmartwychwstania Jezusa jest podstawą wiary chrześcijańskiej. Nie jest jakąś fakultatywną prawdą wiary, jest fundamentem wiary! Bez zmartwychwstania Jezusa nie ma chrześcijaństwa. Przekonanie o prawdziwości chrześcijaństwa nie polega na wierze w system moralności religijnej – własnej lub cudzej – tylko na osobistym zaufaniu historycznemu, powstałemu z martwych Jezusowi. Bez historycznego zmartwychwstania Jezusa wiara chrześcijańska nie jest prawdziwym lekiem, ale zwykłym religijnym placebo. Jeśli Jezus nie powstał z martwych, fizycznie i dosłownie, to kult, wspólnota, studia biblijne, życie chrześcijańskie, moralne postępowanie i sam Kościół stają się pozbawionymi wartości ceremoniami.
Autor: Josh McDowell, Sean McDowell
Wydanie: pierwsze
Data i miejsce wydania: Warszawa 2009
Tytuł oryginału: The Credibile Resurrection
Format: 125 x 195 mm
Oprawa: miękka, lakierowana
Liczba stron: 328
Wydawca: Oficyna Wydawnicza VOCATIO
ISBN: 978-83-7492-085-8
Tytuł: (Nie)? Wiarygodne zmartwychwstanie
Wprowadzenie
Zmartwychwstanie Chrystusa – jedyna nadzieja świata
Wyobraź sobie inteligentnego kosmitę, który przybywa na naszą planetę, by spędzić tu kilka lat, podróżując, w celu poznania nas, zbadania naszej historii i poczynienia obserwacji o stanie życia na ziemi. Ale wyobraź sobie też, że jacyś ludzie, przewodnicy owego kosmity, rozmyślnie pozbawili go wszelkiego kontaktu z chrześcijanami, jakichkolwiek informacji o chrześcijaństwie i danych historycznych na jego temat. Co by wówczas zaobserwował na naszej planecie i jakie wnioski wyciągnął ze swych obserwacji?
Zwiedzając Amerykę i Europę Zachodnią, zobaczyłby podupadające kultury, podzielone społeczeństwa, ludzi goniących za własnym egoizmem, ignorujących potrzeby innych i rosnącą biedę wokoło, zanurzających się w przyjemnościach i rozrywkach, a niepotrafiących utrzymywać dobrych związków, coraz głębiej pogrążających się w niemoralność. Zobaczyłby świetne rezydencje w wydzielonych murem dzielnicach, których mieszkańcy ignorują morze slumsów, z panującymi w nich beznadzieją, brudem i nędzą. Dostrzegłby rosnące wskaźniki przestępczości i narastającą nieprawość we wszystkich warstwach społeczeństwa. Zobaczyłby narkomanię i plagę zabójstw w każdym mieście.
Podróżując po Afryce, kosmita odwiedziłby kraje, w których mnóstwo głodujących ludzi, także dzieci, umiera każdego dnia, podczas gdy ich przywódcy państwowi bogacą się na korupcji i łapówkarstwie. Zobaczyłby całe narody, których epidemie chorób, szczególnie AIDS, pozbawiły pokolenia młodych. Na Bliskim Wschodzie poznałby mordercze prześladowania religijne, represjonowane i torturowane kobiety, walczących pomiędzy sobą przywódców plemiennych, a wszystko to w społeczeństwach, dzięki ropie naftowej, niewiarygodnie bogatych. Na Dalekim Wschodzie ujrzałby tyrańskie rządy, represje i ludobójstwo na wielką skalę. W Indiach znalazłby skrajną nędzę i beznadzieję, narzuconą przez okrutny system kastowy, niepozwalający na poprawę losu nisko urodzonych.
Studiując przeszłość naszej planety,
kosmiczny gość szybko odkryłby pewien cykl powtarzający się w historii świata. Narody powstają, wzrastają pełne idealistycznych nadziei, rozwijają wspaniałe prawo, sztukę i dobrobyt swoich obywateli, potem ulegają rozkładowi, gdy dostatek wiedzie do egoistycznych podziałów, korupcji i upadku, wreszcie popadają w ruinę. Zobaczyłby ten model powtarzający się we wszystkich wielkich cywilizacjach przeszłości i teraźniejszości – w Egipcie, Sumerze, Asyrii, Babilonii, Persji, Grecji, Rzymie, Bizancjum, Anglii i Ameryce. Nieustanne wojny, wielkie i małe, kosztujące życie niezliczonych ofiar i niszczące społeczeństwa na całe pokolenia. Epidemie chorób zakaźnych rozprzestrzeniające się na całe kontynenty, zmiatające wielką część ich populacji. Nienawiść i ludobójstwo na wielką skalę popełniane wciąż na nowo przez tyranów, takich jak Stalin, Hitler czy afrykańscy przywódcy plemienni.
Bez wątpienia kosmiczny gość nie widziałby żadnej nadziei dla naszej planety. Dostrzegłby w ludzkich sercach skazę zepsucia, która sprawia, że te fatalne wzory będą powtarzać się wciąż i wciąż na nowo, dotąd aż ludzkość zniszczy sama siebie lub słońce wygaśnie. Wsiadłby do swego pojazdu i wrócił na własną planetę, ubolewając nad nieszczęsną beznadzieją naszego świata.
Właściwie to nie musieliśmy zapraszać kosmity, żeby pokazać, jak beznadziejna byłaby sytuacja naszej planety, gdyby nie chrześcijaństwo. Zrobiliśmy to jedynie dla efektu dramatycznego. Równie dobrze mogliśmy spojrzeć na świat oczami licznych niewierzących, także widzących ból, zniszczenia i tragedie życia na ziemi, jako kończący się śmiercią cykl bezsensownej egzystencji. Rozważmy na przykład wypowiedź, którą niewierząca dziewczyna zamieściła na ateistycznej stronie internetowej:
„Nie chwytam tego… Zawsze myślałam, że nauka rozwiąże wszystkie moje problemy, ale nie wiem, czy zdołam się obyć bez życia wiecznego. Przypuszczam, że będę musiała po prostu przebrnąć przez to bezsensowne życie. Chciałabym znać jakąś instytucję, która potrafiłaby wskazać mi drogę do życia wiecznego. Jeśli nie nauka, to co w takim razie?… (westchnienie…) Czy nie wydaje się czasami, że musi istnieć jakaś siła wyższa? Cóż, nauka mówi, że nie istnieje, więc nie istnieje”.
Mamy tu cały problem w pigułce.
Jeśli życie, jakie oglądamy na udręczonej niedolą planecie, jest wszystkim, co istnieje, to egzystencja rzeczywiście pozbawiona jest sensu. Człowiek musi znaleźć sobie własną drogę, albo, jak mówi dziewczyna, „przebrnąć”. Ona zdaje sobie sprawę, że jest coś, co mogłoby nadać wszystkiemu sens: życie wieczne. Kiedyś sposobu na wieczne życie ludzi oczekiwała od nauki, ale doszła do wniosku, że nauka tego nie dokona. Chciałaby, żeby jakaś siła wyższa zapewniła jej życie wieczne, bo tylko niekończące się życie w bezgranicznym szczęściu uczyniłoby tę obecną, pełną trosk egzystencję sensowną.
Wielu ludzi znajdowało wytchnienie od niepokojów tego świata w marzeniach o idealnym społeczeństwie, gdzie panuje pokój i dobro, życie ma sens, ból i śmierć nie istnieją, a dobra przyszłość jest pewna na wieki. Wszyscy znamy nazwy Atlantydy, Arkadii, Utopii, El Dorado, a nawet [zamku Bractwa Okrągłego Stołu] Camelotu, gdzie przynajmniej przez mgnienie oka wszystko było dokładnie tak, jak być powinno. Jednak w jak bezmiernie wielu umysłach podobne marzenia to tylko myślenie życzeniowe. Nie ma żadnego takiego społeczeństwa i nawet historia Camelotu, który być może istniał naprawdę, ukazuje daremność takich marzeń.
W legendzie Camelotu król Artur i jego doradca, Merlin, stworzyli królestwo oparte na honorowym postępowaniu wobec siebie nawzajem, pomaganiu biednym, ratowaniu uwięzionych, obronie uciśnionych, okazywaniu sprawiedliwości i miłosierdzia oraz życiu w pokoju i harmonii. Jednak już wkrótce po ustanowieniu królestwa pojawiły się fatalne rysy: żądza, jedyna słabość szlachetnego Lancelota, oraz zazdrość i mściwość, niczym rak drążące serce wygnanego Mordreda. Camelot więc upadł, pożarty od wewnątrz przez te zgubne skazy, ukazując nam charakterystyczne cechy każdej cywilizacji, jaka kiedykolwiek istniała lub będzie istnieć na tej ziemi.