Wyspa wodnika – Frank E. Peretti
Podczas ekscytującej wyprawy na jedną z egzotycznych wysp Południowego Pacyfiku Jay, Lila oraz ich ojciec, archeolog, odwiedzają bardzo dziwną osadę. Czy arogancki, dyktatorski przywódca tej wyspiarskiej kolonii jest człowiekiem, którego poszukują? Jeśli tak, to dlaczego zachowuje się tak dziwnie? Próbując rozwiązać tę zagadkę, Cooperowie napotykają śmiertelne niebezpieczeństwa: ogromnego, żarłocznego węża, mordercze owady czy potężne trzęsienia ziemi. Jay, Lila oraz ich ojciec muszą również znaleźć sposób na przezwyciężenie zła, które opanowało umysły mieszkańców wyspy. Czy jednak uda im się to uczynić, nim wyspa zapadnie się w morską otchłań?
Ta mrożąca krew w żyłach, pełna przygód, tajemnic i niebezpieczeństw opowieść trzyma w napięciu do ostatniej strony.
Lekkość, z jaką Frank Peretti opowiada swe niezwykłe historie, charakteryzuje także pozostałe książki z serii PRZYGODY RODZINY COOPERÓW: Gardziel Smoka, Grobowce Anaka i Na dnie morza.
Tytuł: Wyspa wodnika
Autor:Frank E. Peretti
Fragment
Tajemniczy medalion
Był upalny, bezchmurny dzień na południowym Pacyiku. Ocean falował wolnym, leniwym rytmem, jakby chciał ukołysać unoszących się na nim ludzi do snu. Kapitan trawlera 1 grał w warcaby z pierwszym matem 2 , podczas gdy dyżur przy sterze pełnił jeden z marynarzy. Nie było o czym mówić, więc nikt nie trudził się niepotrzebnym gadaniem. Zwinęli sieci z całodziennym połowem i płynęli właśnie w stronę portu, myślami będąc już na brzegu.
Nagle zza koła sterowego rozległ się głośny okrzyk:
— Hej, kapitanie! Coś dziwnego za lewą burtą!
— Tak, wiem — odparł oschle kapitan. — Znam wszystko, wszystko już widziałem.
Pierwszy mat podniósł się z miejsca, a tu i ówdzie ukazały się głowy ciekawskich marynarzy.
— Ale tego jeszcze nie widziałeś — odezwał się pierwszy mat.
— Chcesz się założyć? — spytał kapitan, wstając od planszy. — Jeśli sądzisz, że uda ci się w ten sposób uniknąć przegranej, to… — Urwał w połowie zdania. Tam rzeczywiście coś było.
— Ćwierć mili przed nami — odezwał się po chwili zdecydowanym głosem. — Ster w lewo. Zwalniamy.
Stary, pokryty rdzą trawler obrócił się leniwie w lewo i zaczął powoli zbliżać się do czegoś, co z odległości ćwierć mili wyglądało jak mikroskopijna wysepka.
Dopiero patrząc przez lornetkę, kapitan zorientował się, co mają przed sobą. Oto wśród bezkresnych przestrzeni oceanu unosiła się przed nimi niewielka tratwa, a właściwie rozpadająca się wiązka drewna, gałęzi, szmat i kto wie, czego jeszcze. Na środku tratwy, przywiązany do zakrzywionego, zbielałego od słońca masztu, tkwił nieruchomo jakiś człowiek.