Cztery miłości – C.S. Lewis
Przedmowa z książki Cztery miłości (fragment)
Święty Jan mówi: „Bóg jest miłością”. Kiedy zaczynałem pisać tę książkę, myślałem, że słowa te wytyczą mi bardzo prostą drogę przez całość zagadnienia. Sądziłem, że będę mógł powiedzieć, iż ziemskie miłości zasługują w ogóle na tę nazwę o tyle, o ile upodabniają się do Miłości, którą jest Bóg. Ustaliłem więc przede wszystkim różnicę między tym, co nazwałem miłością-darem, a tym, co nazwałem miłością-potrzebą. Miłość pobudzająca człowieka do pracy, planowania i oszczędności w celu zabezpieczenia rodzinie dobrobytu, którego ów człowiek ani nie zobaczy, ani dzielić nie będzie, bo wprzód umrze – to typowy przykład miłości-daru; przykład owej drugiej miłości to uczucie, które pcha wystraszone lub samotne dziecko w ramiona matki.
Zdawało mi się, że nie ma wątpliwości, która z nich jest podobniejsza do Samej Miłości. Miłość Boża jest miłością-darem. Ojciec daje wszystko, czym jest i co posiada, Synowi. Syn oddaje się Ojcu i daje siebie światu, ofiarowuje się za świat Ojcu i w ten sposób oddaje (w sobie) także świat Ojcu.
A z drugiej strony, cóż może być bardziej niepodobne do tego, co uważamy za życie Boga, niż miłość-potrzeba? Bogu nie brak niczego, a nasza miłość-potrzeba, to – zdaniem Platona – dziecko ubóstwa. Jest ona dokładnym odbiciem w świadomości naszej rzeczywistej natury. Rodzimy się bezbronni. Gdy dochodzimy do całkowitej świadomości siebie, odkrywamy naszą samotność. Potrzebujemy innych ludzi: fizycznie, uczuciowo, intelektualnie, potrzebujemy ich, jeśli mamy cokolwiek poznać, choćby nawet samych siebie.
Miałem zamiar napisać jakiś łatwiutki panegiryk o pierwszym rodzaju miłości i zdyskredytować drugi rodzaj. Wiele z tego, co chciałem powiedzieć, wydaje mi się prawdziwe i teraz. Nadal myślę, że jeśli miłość oznacza w naszym mniemaniu tylko gorące pragnienie, by nas kochano, stan nasz jest bardzo opłakany. Ale teraz nie powiedziałbym (wraz z moim mistrzem MacDonaldem ), że jeśli mamy na myśli tylko to pragnienie, uważamy za miłość coś, co w ogóle nie jest miłością. Nie mogę już odmówić miłości-potrzebie nazwy miłości. Jednak ilekroć próbowałem rozumować wedle tych przesłanek, kończyło się to zawsze łamigłówką i sprzecznościami. Rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana, niż sądziłem.
Autor: Clive Staples Lewis
Cztery miłości
Tł. Wańkowiczowa Maria,
Wyd. Pax, Warszawa 1962
Tytuł oryginału The Four Loves
Tytuł: Cztery miłości
Clive Staples Lewis – pisarz, filozof, wykładowca uniwersytecki, autor słynnych „Opowieści z Narnii”, wyróżnia cztery rodzaje miłości: przywiązanie, przyjaźń, miłość erotyczną i Caritas, która jako miłość Boga i bliźniego jest z nich najważniejsza. Lewis pokazuje, jak płynne są granice między poszczególnymi rodzajami miłości – jedna może przechodzić w drugą tak, abyśmy w rezultacie lepiej mogli zrozumieć, kim i po co jesteśmy.
Spis Treści:
1.Wprowadzenie
2. Upodobania i miłości wobec rzeczy niższych od człowieka
3. Przywiązanie
4. Przyjaźń
5. Miłość erotyczna
6. Miłość Boga i bliźniego
Fragment z książki Cztery miłości
Ryzyko bałwochwalstwa
Chrześcijaninowi nie na wiele się przyda transcendentalizm erotyczny w wydaniu Platona czy George’a Bernarda Shawa. Nie jesteśmy czcicielami siły życiowej i nic nie wiemy o wcześniejszych istnieniach. Kiedy miłość erotyczna przemawia do nas niczym Bóg, nie wolno nam traktować jej głosu z bezwarunkowym posłuszeństwem. Tak samo zresztą nie możemy ignorować jej boskiego charakteru czy zaprzeczać jego istnieniu. Miłość ta rzeczywiście i autentycznie podobna jest do Miłości, której na imię Bóg. Nosi w sobie prawdziwą bliskość Boga w sensie podobieństwa, choć nie zawsze i niekoniecznie bliskość w sensie stopnia przybliżenia. Więcej – jeśli ją uczcimy w naszym życiu w takim zakresie, w jakim pozwala na to miłość Boga i bliźnich, może się dla nas stać sposobem przybliżania się do Boga. Obecne w niej całkowite oddanie stanowi wbudowany w naszą naturę paradygmat czy też przykład miłości, którą człowiek powinien praktykować wobec Boga.
Tak jak miłośnikowi natury przyroda otwiera oczy na znaczenie słów „majestat” i „chwała”, tak też miłość erotyczna pozwala nam zrozumieć, co oznacza caritas – miłość Boga i bliźniego. To tak, jakby za pośrednictwem miłości erotycznej Chrystus mówił do nas: „Otóż tak właśnie, z taką samą hojnością i nie bacząc na koszty, macie kochać Mnie i najmniejszego z tych braci Moich”. Dla miłości erotycznej ta warunkowa cześć będzie się oczywiście różnić w zależności od osobistej sytuacji. Niektórzy muszą się jej całkowicie wyrzec (ale nie wolno im nią pogardzać), inni mogą prowadzić życie małżeńskie, w którym miłość erotyczna będzie paliwem i wzorem do naśladowania – bo sama nigdy nie będzie wystarczająca i może przeżyć wyłącznie wtedy, gdy będzie stale oczyszczana i potwierdzana przez wyższe zasady.
Kiedy jednak czcimy miłość erotyczną bez zastrzeżeń i jesteśmy jej bezwarunkowo posłuszni, staje się ona demonem. A takiej czci i takiego właśnie posłuszeństwa się od nas domaga. Miłość jest bosko obojętna na pokusy samolubstwa, ale zarazem cechuje ją demoniczny bunt przeciwko wszelkim roszczeniom, czy to boskim, czy ludzkim, które mogłyby jej stanąć naprzeciw. Dlatego poeta mówi:
Nie poruszysz zakochanych, prosząc o ich względy,
Gdy przeciw nim wystąpisz, uczynisz męczenników.
Słowo „męczennicy” jest tu doskonale dobrane. Wiele lat temu pisałem o średniowiecznej poezji miłosnej i jej dziwnym tworze: na wpół zmyślonej, na wpół poważnej „religii miłości”. Byłem wtedy na tyle ślepy, że potraktowałem to jako zjawisko niemal czysto literackie. Dzisiaj jestem mądrzejszy. Miłość erotyczna z natury domaga się religijnej czci. Ze wszystkich miłości jej właśnie najbardziej zagraża to niebezpieczeństwo, bo też u szczytu swej potęgi to ona najbardziej przypomina bóstwo. Sama z siebie przekształca zakochanie w formę religii. Teologowie często lękali się w miłości erotycznej ryzyka bałwochwalstwa.
Jak sądzę, chodziło im o to, że osoby zakochane będą traktować się nawzajem jako bóstwa. Nie wydaje mi się to prawdziwym zagrożeniem; z pewnością nie jest tak w małżeństwie. Wobec cudownej prozy i praktycznej intymności małżeńskiego życia postawa taka byłaby absurdem, podobnie jak wobec zażyłości, w którą niemal zawsze otulona pozostaje miłość erotyczna. Wątpię, by nawet w czasie zalotów ktokolwiek, komu dane było poczuć pragnienie Niestworzonego lub choćby o tym marzyć, uznał, że kochana osoba zdoła to uczucie zaspokoić.
Osoba kochana może tu być niezmiernie ważna jako przyjaciel, a więc ktoś, kogo tak jak nas przeszywa to samo pragnienie i kto razem z nami pielgrzymuje. Jednak jako przedmiot owego pragnienia osoba taka byłaby (chcę to ująć delikatnie) czymś śmiesznym. Moim zdaniem prawdziwe niebezpieczeństwo polega na tym, że kochankowie będą otaczać boską czcią nie siebie nawzajem, lecz samą miłość.